Trzecia część Dzienników Marcowych.
Zdecydowałam się na skopiowanie całości Dzienników Marcowych na moją
stronę. Może będą dzięki temu łatwiejsze do znalezienia dla Polaków.
Jest
to legendarny tekst, który krąży po białoruskim i rosyjskojęzycznym
internecie. Pamiętnik Darii Kostenko, uczestniczki protestów w Mińsku.
Tutaj wcześniej przytoczyłam jeden fragment: "Polonez Ogińskiego".
Tekst skopiowałam stąd. A tutaj jest strona Bułoczki, która, jeśli dobrze rozumiem, jest właśnie Darią Kostenko.
мартовские дневники – перевод на польский
Wynajmuję mieszkanie razem z Saszą i Tanią. Z Tanią mieszkaliśmy razem
jeszcze w akademiku dziennikarstwa BDU (Białoruskiego Uniwersytetu
Państwowego w Mińsku – tłum.). Od czasu do czasu przyjeżdża do nas ze
Smarhoni Swieta, nasza przyjaciółka z tego akademika.
18 marca
na koncercie poparcia Milinkiewicza, Tania i Sasza zapoznali się z
dwoma dziennikarzami z Estonii, K i S. Chodzili oni, pytali się, u kogo
można przenocować, bo nie chcieli iść do hotelu. Jak opowiedział nam K,
na granicy ich 3 godziny przesłuchiwał agent z KGB. K zabrali laptopa.
Dlatego bali się wynajmować coś oficjalnie.
Tańka z Saszą
pojechali do nas. Rozmawialiśmy do nocy, rano pojechałam obserwować
wybory, później na plac, i do domu już nie wróciłam. Pozostało nocować
u Paszy. Z tych liczb, jakie podała Centralna Komisja Wyborcza już
wieczorem, było jasne, że nas oszukali. 19 wieczorem do nas przyjechała
Swieta. Agitowała za Milinkiewicza w Smarhoni, i wyniki głosowania w
jej obwodzie również nie ucieszyły.
Jak powiedziała mi Tania, w
nocy siedzieli oni i rozmawiali w kuchni o tym, w jaki sposób wyrazić
swój protest. Idea namiotów przyszła do głowy praktycznie wszystkim
równocześnie. Najciekawsze, że pomysł ten pojawił się nie tylko u nich.
My z Paszkom w tę noc również rozważaliśmy taką możliwość, ale
skończyło się tylko na słowach. A u Swietki z Tanią – nie skończyło
się. Zadzwonili do znajomych chłopców z „Młodego Frontu”. Jak się
okazało, podobne myśli były u wielu. Pozostawało im się tylko umówić, o
której przyjdą na plac, i jak przyciągnąć tam amunicję.
K i S
na początku zdziwili się, a potem powiedzieli: „myślcie sami, to wasz
kraj. My, oczywiście, pomożemy wam stawiać, ale nam jest prościej. W
ostateczności deportują – i to wszystko. A wy będziecie mieć ogromne
problemy”.
Swietka i Tania zgodzili się na problemy. Tak
zrobiła się już czwórka. Rankiem 20-go zadzwonili nam z Paszą, aby
poprosić o zgodę na mój namiot, śpiwór i plecak. Oczywiście,
zgodziliśmy się. Zdecydowaliśmy z Paszą, że również jakoś zadziałamy –
wtedy to jeszcze nie zdawało się taką poważną sprawą. W ten sposób nas
zrobiło się sześciu. Nie licząc jeszcze nieznajomych mi chłopców i
dziewczyn.
Właściwie, przeciętny wiek ludzi na Kastrycznickim
placu będzie gdzieś taki, jak mój. 24 lata. Całkiem młodzi, przeważnie
studenci, ale nie wszyscy. Są też starsi, przeważnie silni mężczyźni w
kręgu. Chłopców więcej, niż dziewczyn.
Ale wracam do opowieści.
Fotografowali nas praktycznie bez przerwy – więc aby flesze nie
przeszkadzały śpiewać, zamknęłam oczy. W centrum obozu, pośród
namiotów, położyliśmy turystyczne karimaty. Najpierw składaliśmy na
nich jedzenie i ciepłe rzeczy, później zrobiło się tego dużo i
musieliśmy zrobić z dwóch namiotów magazyny. Kiedy roznosiłam rzędami
gorącą herbatę, ktoś podarował mi dwa bukiety kwiatów – irysów i
jeszcze jakichś. Wstawiliśmy je do słoika. Ktoś przyniósł i postawił
obok ikonę. Zapaliliśmy koło niej dwie grube świeczki. Staraliśmy się
utrzymywać na tym placyku porządek, sprzątać stamtąd śmieci.
Stawialiśmy tam jedynie termosy z gorącą herbatą, ale one szybko robiły
się puste… Siedzieliśmy tam mało – jak tylko przynosili gorącą
herbatę czy kawę, rozlewaliśmy je do kubeczków i rozdawaliśmy naszemu
żywemu łańcuchowi. Jeden z najgłupszych wymysłów naszych mediów – to,
że my wszyscy pijani, i w termosach przynoszą nam piwo. To nawet się
kupy nie trzyma: jaki dureń na mrozie o 3 w nocy będzie pić piwo, a nie
gorącą wodę?
Ale takich wymysłów można się było spodziewać.
Dlatego w namiotowym miasteczku i wokół niego obowiązywało absolutne
„suche prawo”. Wszyscy dokładnie rozumieli: broń Boże choćby kroplę
alkoholu – od razu sfotografują i nazwą alkoholikami. Periodycznie
naród zaczyna krzyczeć: „JA SU-CHY! JA SU-CHY!” O piątej rano jakiś
nieznajomy chłopiec przyniósł nam dwie butelki wódki. Chcieliśmy
odprawić go z nimi z powrotem, ale później pomyśleliśmy: a może on
rzeczywiście nie prowokator, a my go wydamy „psom”? My tych butelek
nawet nie odkorkowywaliśmy. Obwinęliśmy, czym się dało, zasunęliśmy do
torby, schowaliśmy do namiotu i zawaliliśmy rzeczami.
Całą noc
był z nami Alaksandr Milinkiewicz ze swoją żoną. Schodzili z
podwyższenia, podchodzili do namiotów. Raz im się udało przenieść z
zewnątrz termos z gorącą herbatą. A dwóch synów Milinkiewicza
zatrzymali w nocy na prospekcie, kiedy próbowali przenieść ciepłe
rzeczy.
W nocy było bardzo zimno, szczególnie osobom w kręgu,
którzy nas ochraniali, w tym również od wiatru. Ci ludzie… gotowa
jestem stać przed nimi na kolanach. Stali szczelnym łańcuchem na mrozie
całą noc, a niektórzy i dłużej – PO 14 GODZIN i WIĘCEJ, nigdzie nie
odchodząc i nie ruszając się z miejsca. W nocy do nas przyprowadzili
całkiem młodego chłopczyka, lekko ubranego. Ledwie mógł mówić. Poiliśmy
go gorącą herbatą, rozcieraliśmy mu ręce, na jakich nie było rękawiczek.
Jak
się grzaliśmy? Śpiewaliśmy pieśni, skandowaliśmy, tańczyliśmy pod rytm,
jaki wybijaliśmy na kubkach. W różnych końcach kręgu ludzie cały czas,
od czasu do czasu również dołączali się, próbując tańczyć coś w stylu
średniowiecznych kręgowych tańców, rytmicznie przestępując z nogi na
nogę i przytupując. Ktoś się odginał, ktoś przysiadał. Niektórzy
zrobili przebiegli się wokół żywego kręgu, starając się być bliżej do
ludzi. Biegli z flagami, na przedzie był chłopiec z rosyjską, potem
ktoś z dwoma – białoruską i ukraińską, za nim – gruzińska. Periodycznie
skandowali z radością na ustach: „Młodzież za zdrowy tryb życia!”. Ja
również za nimi pobiegłam. Dobrze rozgrzewa.
Trochę później
przyszło nam rozwiązać jeszcze jeden problem. TOALETA, jak by to
prozaicznie nie zabrzmiało. Oczywiście: wiele osób z przyległych domów
puściło nas do siebie. Problem w tym, że tam nie było jak się dostać.
Wokół kręgu stali tajniacy i siły specjalne. Zablokowano wszystkie
wejścia – wyjścia na plac. Na własne oczy zobaczyłam, że na przyległych
do placu ulicach stoją całe „karawany” – furgonetki dla aresztowanych,
autobusy z OMONem. Tylko gdzieś odejdź – i po tobie.
Długo
rozmyślaliśmy, jak znaleźć wyjście z tej sytuacji. Pomógł jeden
chłopiec. Dosłownie gołymi rękami otworzył luk kanalizacyjny, z boku,
bliżej do drogi. Nad lukiem postawiliśmy namiot, przecięliśmy dno. Na
początku z niego porządnie śmierdziało. A ja zakrzyczałam: „A wyście
myśleli, że rewolucja pachnie różami?” i dałam nura do namiotu.
A
w białoruskiej telewizji powiedzieli, że gnuśni białoruscy
opozycjoniści zrobili sobie ubikację – tak specjalnie – obok muzeum II
Wojny Światowej. Śmiechu warte! Muzeum znajduje się tak daleko od kręgu
i kamer dziennikarzy, że ten, kto postanowiłby go odwiedzić, po prostu
by nie wrócił.
Trzeba wspomnieć o jeszcze jednym kłamstwie.
Durny wymysł – a mimo to wiele osób w to wierzy. My niby stoimy po
prostu za kasę. Na początku podawali sumę 20 tysięcy białoruskich rubli
(około 10 dolarów). Później zrozumieli, że to wygląda śmiesznie i
głupio. „Podniosła” nam władza „wynagrodzenie” prawie pięciokrotnie –
do 5 zielonych.
Miły Boże! Niechaj ci wszyscy, którzy w to
wierzą, przyjdą i spróbują postać pod spojrzeniami i kamerami
tajniaków. 14 godzin postać, dębiejąc na mrozie, i czekać świtu jak
zbawienia. Radośnie krzyczeć, kiedy pojawi się słońce. I widzieć nad
ranem, że nas mało, ludzie się po prostu nie przebijają. I odczuć, jak
strasznie przerzedza się koło z każdą chwilą, bo ludzie nie wytrzymują
i idą spać, a zmienić nas nie ma kto. I każdej minuty czekać szturmu,
gwałtu, prowokacji. I wiedzieć, że być może już jutro wyrzucą cię z
uniwersytetu, z pracy, albo posadzą do więzienia.
Tak, rano nas
zupełnie mało. Kiedy o 6 rano przejechał po alei (Niezależnasci –
tłum.) autobus nr 100, wpadliśmy na pewien pomysł. Ta strona kręgu,
która była odwrócona twarzą do kręgu, każdorazowo, kiedy podjeżdżała
„setka”, przyklękała, aby widoczne były namioty. I ludzie skandowali:
„DA-ŁU-CZAJ-CIEŚ! DA-ŁU-CZAJ-CIEŚ!” Robili to, dopóki fizycznie byli w
stanie.
My czekaliśmy, czekaliśmy pomocy, a jej przychodziło tak
mało!!! Ale o 9 już stało się jasne że koło wytrzyma. Część osób
zmienili. Kiedy roznosiliśmy im gorącą herbatę i jedzenie, odpowiadali:
„nie, dziękuję, prosto z domu”.
O 9 rano zrobiło mi się
zupełnie kiepsko. Chciało mi się spać i aż kłuło z zimna. Doczekaliśmy
się z Paszą momentu, przeskoczyliśmy koło SOBR-owców i tajniaków, obok
których stali dziennikarze, wskoczyliśmy do „setki” i pojechaliśmy. A
Swietka i Tania zostali, trzecią dobę bez snu.
[c.d.n.]
Daria Kostenko
Tłumaczenie z języka białoruskiego (Kuba Łoginow)
Więcej informacji:
- Strona Bułoczki
- Strona, z której skopiowałam Dzienniki Marcowe
- Czym jest dla Białorusinów polonez Ogińskiego "Pożegnanie Ojczyzny"?
- Aresztowanie Daszy – "Dzienników marcowych" dalszy ciąg [ru]