Dzienniki Marcowe IV

Czwarta część Dzienników Marcowych.

Zdecydowałam się na skopiowanie całości Dzienników Marcowych na moją
stronę. Może będą dzięki temu łatwiejsze do znalezienia dla Polaków.

Jest
to legendarny tekst, który krąży po białoruskim i rosyjskojęzycznym
internecie. Pamiętnik Darii Kostenko, uczestniczki protestów w Mińsku.
Tutaj wcześniej przytoczyłam jeden fragment: "Polonez Ogińskiego".

Tekst skopiowałam stąd. A tutaj jest strona Bułoczki, która, jeśli dobrze rozumiem, jest właśnie Darią Kostenko.

мартовские дневники – перевод на польский

CZĘŚĆ 4. ŚPIWÓR JAK BROŃ PROLETARIATU. JA NIENAWIDZĘ!

Pospaliśmy
kilka godzin u Paszki i rozjechaliśmy się do pracy. Tak dziwnie: stałeś
się już innym człowiekiem, twoje życie już się całkiem zmieniło, ale
wszystko jeszcze idzie po inercji, cisza i spokój. W redakcji nikt
jeszcze o niczym nie wiedział. Jeszcze jeden dzień można było pocieszyć
się niezwykła iluzją, niby nadal trwa poprzednie, ciche i ulotne życie.
Ciekawa i słodka iluzja, tak jakbyś z więzienia czy z wojny powrócił na
pół dnia do normalnego życia, do przeszłości.


W pracy nawet nie zasypiałam. Zredagowałam bardzo trudny artykuł, szybko załatwiłam wszystkie sprawy.



A
później pojechałam do domu – przebrać się cieplej, zmienić obuwie, bo
podkusił mnie czort wyjść z domu w lekkich wiosennych bucikach. Pojeść
tylko nie zdążyłam. Postanowiłam jechać na Kastrycznicką, choć nie bez
wahania. Zdawało mi się, że porządnie się rozchorowałam, a poza tym
bardzo pragnęłam wyspać się i napisać dziennik. A to raptem jutro mnie
zamkną – do zobaczenia, „ciąg dalszy nastąpi”. Jednak zdecydowałam się.
Owinęłam się śpiworem pod kurtką, przyszyłam śpiwór do swetra i
obkleiłam taśmą.


Zwinęli mnie w metrze, na Kastrycznickiej
płoszczy. Bardzo lekko i prozaicznie: śpiwór wystawał spod kurtki.
Zastąpił mi drogę milicjant, poprosił dokumenty i zażądał pójść z nim
do kantorka.


Tam przyszło mi zrobić wymuszony striptiz,
wyciągnąć wszystko z torebki. Starałam się zachowywać się jak
najbardziej spokojnie i życzliwie. Próbowałam porozmawiać po ludzku z
ludźmi w mundurach, i mi to wychodziło. Siedzący tam oficer był w
porządku, z nim właśnie rozmawialiśmy. Ten czarnooki sympatyczny facet
całkiem serio pytał, ile mi zapłacili. Drugi był całkiem inny.
Przekopywał moją torebkę. Znalazł dyskietki i ze złością spytał, co tam
mam. Spokojnie odpowiedziałam: „proszę, niech pan weźmie, popatrzy”. A
sama momentalnie pokryłam się zimnym potem. Miałam tam wiadomości ze
strony svaboda.info i „Marcowe dzienniki”. Drugi milicjant długo się
zastanawiał, czy nie zepsuć tych dyskietek (czego w tym momencie
chciało się chyba najbardziej). W końcu jednak oddali. Oddali też
wizytówkę K w języku estońskim. Pewnie nie zobaczyli słowa
„correspondent”.


Rozmawiałam z milicją, próbowałam wytłumaczyć
im swój punkt widzenia, dać do zrozumienia, że nie jesteśmy pijanymi
oszołomami. Milicjanci mówili mi, że dziś w nocy będzie „chapun”
(łapanka), będą bić ludzi i zabierać ich na milicję. Wszelkimi metodami
próbowali zastraszyć.


Tylko raz o mało nie wpadłam – kiedy
przyszli tajniacy. O ile milicjantów mogę zrozumieć i nawet w wielu
rzeczach usprawiedliwić, to tych – nie-na-wi-dzę! Oni wszyscy są w
czymś podobni. Takie same tłustawe niewyraźne oblicza, jednakowe
samouwielbienie i przekonanie o swojej nietykalności. Ubrani w coś
ciemne i niewyraźne, i po tym ich można poznać.


CI byli ze
znaczkami, NASZYMI znaczkami „za swabodu”! Zachowywali się w posterunku
jak prawdziwi gospodarze. Jeden z nich, ten wyższy i grubszy, popatrzył
na mój śpiwór i wyraźnie zadowolony powiedział: „Oho! Śpiwór! Odniosę
go Mikałaiczu do samochodu, niech się zagrzeje, zmarzł tam przecież
przez te 4 godziny”.


I tu zrozumiałam, że muszę mocno trzymać
się w rękach, w przeciwnym wypadku wpadnę. A oni przekopywali moje
rzeczy, długo przeglądali paszport. Jeden wziął książkę braci
Struhackich, która była w torebce, i niezdarnie pokręcił ją w dłoniach
(tak mnie korciło powiedzieć: to książka, ją się czyta) i powiedział:
„Co to? Kryminał? Mistyka?” Najpierw chcieli napisać protokół i odwieźć
mnie do aresztu na ulicy Akrescina. Ale tu wysoki powiedział: „Aj,
niech ją! Chodźmy do tych głupków, bo póki będziemy ją wozić, tam w
kręgu wszystkie smakołyki bez nas zjedzą”.


I przyczepił na szczególnie widoczne miejsce biało-czerwono-biały znaczek.

Takiej
nienawiści i bólu nie odczuwałam jeszcze nigdy. Chciało mi się wziąć go
za gardło, temu sytemu cynicznemu parszywcowi, który nas aresztuje, i z
czystym sumieniem żre nasze przecież jedzenie. Jedzenie, jakie taskają
nam ludzie, ryzykując siąść za to na 10 dni. Jakie rozdają zmarzłymi
rękami dziewczynki, które stoją na Majdanie drugą dobę bez snu.


Tego
nie wolno zapomnieć, nie wolno darować. Święty Boże! Rzuć mnie w
otchłanie piekła, jeśli chcesz. Ale zrób jedno! Zrób cud – aby następny
kęs u TEGO w gardle stał się kamieniem.


Tego nie wolno
zapomnieć i darować. Najgorsze, co zrobiła obecna władza – podzieliła
swój naród na „uczciwych” i „nieuczciwych”. Większej części narodu
kapitalnie wyprała mózgi. Podle okłamała najbardziej sumiennych i
śmiałych, którzy nie cierpią niesprawiedliwości, którzy nie potrafią
godzić się ze złem. A tą mniejszą, „inaczej myślącą” część zmusiła bać
się i milczeć. Bać się aresztu, zwolnienia z pracy, bać się, że cię
pobiją w ciemnej bramie. Bać się o siebie, przyjaciół i rodzinę. W te
dni cały czas mi telefonują znajomi i przyjaciele, pytają się, czy na
wolności, jak się czuję. Sprawdzają, czy wszystko ze mną dobrze.


Jeśli
wszystko w porządku, to nie na długo. Nie mam złudzeń. Jeśli dzisiaj
mnie przetrzymali dwie godziny i wypuścili, to nie oznacza to jeszcze,
że do kraju nadeszła demokracja. Im po prostu niezręcznie jest podnosić
szum dzisiaj, kiedy w Mińsku tyle zagranicznych dziennikarzy. Ci
chłopcy z Reutera, TVP i innych mediów – tylko ich obecność nas dziś
ochrania. Jesteśmy na wolności, dopóki tam, na płoszczy, stoi krąg.
Myślę, że kiedy to wszystko się skończy, bezpieka „przypomni nasze
imiona”. Tym bardziej, że twarzy nie chowaliśmy.



22 marca PRZY-ŁĄ-CZAJ-CIE SIĘ!

Trochę odespałam w domu.

Szczęśliwie
kończę dzienniki i odjeżdżam na płoszczę. Urywają się telefony od
znajomych i krewnych, którzy widzieli mnie w TV i Euronews. Ale z
telefonem coś nie tak, słychać jakieś szumy i szczekania. Nas
podsłuchują.


Wczoraj w nocy dzwonili do nas Estończycy, K i S.
Estoński konsul poprosił ich natychmiast opuścić kraj. Powiedział, że
zdrowo „zaświecili się” obok nas i że „namiotowców” czekają ogromne
problemy. Przeprosili za to, że wyjeżdżają i nas zostawiają. Mam
nadzieję, że uda mi się wysłać te dzienniki przez Internet, kiedy dojdę
do kawiarenki. Wyślę, komu będę mogła.


Co będzie jutro, tego
nie wiem. Chciałabym poprosić wszystkich, kto czyta. Ludzie! Jeśli
jesteście Białorusinami, przychodźcie na płoszczę, kto może – stójcie
razem z nami! PRZY-ŁA-CZAJ-CIE SIĘ! Jeśli mieszkacie niedaleko od
Mińska, rozpowszechnijcie te dzienniki, aby ich przeczytało jak
najwięcej ludzi. Tym wy również bardzo pomożecie. Jeśli nie możecie
stać razem z nami, to chociaż PAMIĘTAJCIE, jak to wszystko było, i
opowiedzcie innym.


Na wszelki wypadek wszystkim – żegnajcie!


Daria Kostenko
Tłumaczenie z języka białoruskiego (Kuba Łoginow)


Więcej informacji:

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s