Dla kogo „towarzysz prezydent”, dla kogo „tatuś”…

Po wczorajszej wiadomości o decyzjach personalnych coraz wyraźniej popychających syna prezydenta w ślady ojca, dziś prezentuję wywiad z Wiktorem Łukaszenką przeprowadzony trzy lata temu. Warto porównać z tym, co się dziś mówi na jego temat.

Warto też zwrócić uwagę, jaka z całej rozmowy przebija przaśność i prowincjonalność. Nawet gdy mowa o pracy w ministerstwie spraw zagranicznych, to zdawać by się mogło, że chodzi o syna sekretarza partii w Pułtusku… 😉

Komsomolskaja Prawda, 27 maja 2003

Igor Czerniak

Wiktor Łukaszenko, syn prezydenta Białorusi: Dla kogoś "towarzysz prezydent", a dla mnie – "tata".

Wszystko, co związane z życiem dzieci prezydentów państw Wspólnoty Niepodległych Państw, owiane jest mgłą tajemnicy. Tym niemniej jakakolwiek informacja przedziera się – na obszarach posowieckich osoby takie znane są jako zadufane, wpływowe i – co najważniejsze – bardzo bogate. Niech córka Jelcyna kupi zamek w Niemczech, niech odbędzie się wesele dzieci Akajewa i Nazarbajewa, przechodzące wyobrażenie swoim przepychem, niech syn Gajdara Alijewa przejmie kontrolę nad największymi polami naftowymi – ludzie już się nie dziwią: im wolno wszystko.

Postać starszego syna Aleksandra Łukaszenki odróżnia się od tej grupy: okazuje się, że potomek prezydenta też może być zwyczajnym człowiekiem. Zresztą, osądźcie sami.

A po co do armii?

– Wiktorze, chodzą o panu najróżniejsze słuchy…

– Jak to zwykle o dzieciach dowolnej głowy państwa.

– A więc od początku: Zacznijmy od pańskiej służby w specjalnych oddziałach wojsk ochrony pogranicza. Po co? Przecież synowi prezydenta byłoby łatwo uniknąć wojska. Zachciało się przygód?

– Ogólnie ma pan rację: Skończyłem uniwersytet ze studium wojskowym, byłem porucznikiem i mogłem obejść się bez służby wojskowej. Ale chyba mam staroświeckie przekonania – facet powinien swoje odsłużyć. Częściowo był w tym też na pewno pęd do przygody. Tak w ogóle, chciałem przejść tę drogę, stać się prawdziwym mężczyzną.

– Czym się pan zajmował w wojskach ochrony pogranicza i w jakiej randze?

– Przyszedłem jako starszy lejtnant [stopień pomiędzy porucznikiem a kapitanem], zakończyłem jako kapitan. Mam medal "Za wyróżnienie się w ochronie granicy państwa".

– Czym się pan wyróżnił?


Zadaniem naszego oddziału była walka z nielegalną migracją i przemytnictwem. Ale staraliśmy się łapać nie tylko nielegalnych imigrantów i przemytników, ale też organizatorów. I moim zdaniem czasami nieźle nam to wychodziło. W efekcie za szereg operacji nasza grupa została odznaczona.


– Mówi się, że ojciec był przeciwko nagradzaniu pana?

– Powiem tylko, że wszyscy nasi oficerowie otrzymali ordery, a mnie wręczono medal.

– Zgodnie z prawem białoruskim – jest pan osobistością, która podlega ochronie. Jak mając ten status można być członkiem oddziałów specjalnych? Ochroniarze towarzyszyli panu w operacjach?

– Oczywiście, że nie.

– A gdzie ochrona była, gdy łapał pan przemytników?


Przepraszam, to delikatny temat, nie chciałbym go dotykać. Powiem jedno: służyłem bez ochrony i w ogóle starałem się bez tego obchodzić.


"Nie mam nic przeciwko biznesowi…"

– Dlaczego po wyjściu z wojska poszedł pan do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, a nie zajął się pan na przykład biznesem – jak dzieci większości urzędników państwowych?


Przecież z wykształcenia jestem dyplomatą. Nie mam nic przeciwko biznesowi, nawet uważam, że w zasadzie to niezła sprawa. Ale ja mam inny charakter: wydaje mi się, że to nie dla mnie. Poza tym, synowi prezydenta jakoś nie bardzo wypada iść w biznes. Doszedłem do wniosku, że moje miejsce jest w służbie publicznej.


– Czy uważa się pan za zamożnego człowieka?

– Żyję jak klasa średnia – nie powiem, żebym przymierał głodem czy nie miał co na siebie włożyć. Nie zaciskam pasa.

– Jaki ma pan samochód?

– Prywatnego nie mam.

– Przychodząc do Ministerstwa Spraw Zagranicznych – znał pan języki obce?


Mój pierwszy język to niemiecki, a drugi – angielski. Pierwszym władam dość swobodnie, a angielskiego troszkę zapomniałem, bo rzadziej przychodziło się nim posługiwać – ale potrafię rozmawiać na przyziemne tematy.


– Czy dzięki pracy w ministerstwie miał pan możliwość wyjeżdżać za granicę?


Możliwość oczywiście była. Mamy zasadę: odpracowałeś dwa lata – potem rotacyjna delegacja. Cały mój wydział już się rozjechał. Ja też podczas swojej pracy wyjeżdżałem – do Niemiec, Austrii, krajów Beneluxu, to znaczy do tych, którymi zajmował się nasz wydział. Ale nie wytrzymywałem tam dłużej niż miesiąc – ciągnęło do domu. A i moja praca za granicą mogłaby wywołać pewne problemy, związane z tym, że jestem synem głowy państwa. Trzeba było brać to pod uwagę.


– Skąd pana decyzja o przejściu z ministerstwa do instytutu naukowo-badawczego?


Wie pan, póki jest się młodym, trzeba się realizować. W ministerstwie, jak by nie było ciekawie, ale to głównie papierkowa robota. Chciałem czegoś żywszego.


– Niczego sobie: czy w instytucie praca jest żywsza?! A może mówią prawdę, że ten instytut pod pokojowym szyldem handluje bronią?

– Przepraszam, ale nie mam prawa rozmawiać o mojej nowej pracy – jestem tam niespełna miesiąc.

– Czy oficjalnie zajmuje się Instytut Naukowo-Badawczy Środków Automatyzacji "Agat"? Czy to tajne?

– To wcale nie tak. On zajmuje się też produkcją cywilną, nie tylko wojskową.

– Czy to prawda, że podlega tam panu cały wydział?

– Nie.

"Zostać prezydentem? Ależ co pan mówi?!"

– Jakie są pana relacje z młodszym bratem?

– Jak najcieplejsze. Teraz Dimka ma 23 lata i służy tam, gdzie ja kiedyś.

– Mówiono mi, że zamierza zostać pogranicznikiem?

– Parę razy rozmawialiśmy na ten temat. Zrozumiałem jedno: póki co, jemu się podoba. A co dalej – to już jego decyzja.

– Zna pan dzieci innych prezydentów?

– Nie.

– Kim jest pańska żona?


Lilia jest młodsza ode mnie o 4 lata. Tak jak ja, pochodzi ze Szkłowa. Przez 13 lat mieszkaliśmy na jednej ulicy, zanim zaczęliśmy się spotykać. Po pięciu latach pobraliśmy się. Teraz ona pracuje w koncernie "Biełchudożpromysły" jako specjalista pierwszej kategorii.


– Czy często rozmawia pan z matką?

– Przez telefon – regularnie. A do Szkłowa jeździmy mniej więcej raz w miesiącu, zwłaszcza wiosną i jesienią, gdy trzeba pomóc w gospodarstwie.

– Czy nie próbował pan sprowadzić jej do Mińska – bliżej siebie?

– Ona chętnie przyjeżdża do nas w gości – pasuje to i jej, i nam.


Ciekawe, jak zwraca się pan do ojca w obecności osób postronnych – "tato", "Aleksandrze Grigorijewiczu", "towarzyszu prezydencie", czy może "panie prezydencie"?

– W oficjalnych sytuacjach praktycznie nie spotykamy się. Nie towarzyszyłem mu w ani jednej wizycie. A w domu, oczywiście nazywam go tatą.

– Czy często się spotykacie?

– Jasne, raz na dwa-trzy dni. Dwa razy w tygodniu gramy w hokeja, a dni wolne spędzamy razem.

– Czy naradzacie się wspólnie, podejmujecie decyzje?

– Naturalnie. Nie chcę powiedzieć, że on mówi jak mam żyć, ale poradzić się i postępować według tych rad – to uważam za normalne.

– Wasz krąg towarzyski?


Mam dużo znajomych, ale tylko dwóch bliskich przyjaciół. Jeden jeszcze z dzieciństwa, a z drugim zeszliśmy się, gdy służyłem w wojsku. Chodzimy do nich w gości, oni – do nas, czasem siedzimy gdzieś w kawiarni, jeździmy za miasto. Żyjemy zwyczajnie, jak wszyscy.


– Jakie ma pan hobby oprócz hokeja?

– Lubię czytać. Głównie kryminały i fantastykę – żeby oderwać się od pracy.

– Czy jest pan wiernym "łukaszenkowcem"? Politykę ojca popiera pan w stu procentach?

– Popieram ją w całej pełni.

– Czy daje pan czasem rady na temat kierowania państwem?


W naszej rodzinie nie jest przyjęte, żeby dzieci wtrącały się do decyzji ojca. Oprócz tego, nie mamy wystarczająco dużo informacji, żeby udzielać wartościowych rad. Choć w niektórych momentach, oczywiście, wypowiadam swoje zdanie.


– Czy ojciec się do niego przychyla?

– Zwykle wysłuchuje. Ale decyzje zawsze podejmuje sam.

– Nie ma pan myśli, żeby wziąć przykład z USA, gdzie Bush junior nastąpił po Bushu seniorze? Czy myśli pan o tym, żeby też zostać prezydentem?

– Ależ co pan mówi?! Ja takiego szczęścia nie chcę.

…Spotkaliśmy się z Wiktorem w minioną niedzielę w gabinecie sekretarza prasowego prezydenta Białorusi. Wydało mi się warte uwagi, że przed wejściem tutaj – skromnie zastukał do drzwi. Według mnie, to mówi o synu Łukaszenki nie mniej niż jakakolwiek charakterystyka służbowa.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s