Jak opisał Tygodnik Powszechny, Władysław Michajłow to student-opozycjonista zwerbowany przez białoruskie KGB. Przyjechał do Polski w ramach
i tutaj przyznał się publicznie do współpracy z tajną policją. Jednak po pewnym czasie, zapewne pod wpływem nękania przez białoruskich agentów, zmienił front – wrócił na Białoruś i wystąpił w reżimowej telewizyjnej propagandówce.
A oto "alternatywna wersja" historii Władysława Michajłowa, przedstawiona przez białoruską reżimową telewizję:
Powyższy film nie jest pełny. Całość nagrania (tam znajdują się najlepsze kawałki!) jest do ściągnięcia tutaj.
Niżej – moje tłumaczenie całości (przypisy w klamrach i pogrubienia są moje). Wspomniane najlepsze kawałki znajdują się pod koniec tekstu.
"Partia była dosyć liberalna. Jak zdawało mi się, ona walczyła o szczęśliwą przyszłość naszego kraju. Jednak po czasie stało się dla mnie oczywiste, że to nie tak."
Do czasu wyjazdu do Polski Władysław uczył się na 3. roku Homelskiego Uniwersytetu Transportu. Uczestnictwo w akcjach opozycji zaczęło odbijać się na postępach w studiach. Czasu na naukę po prostu nie starczało.
"Ja… dowiedziałem się, że jest taki program… prowadzony przez rząd Polski, nazywa się program im. Konstantego Kalinowskiego. Postanowiłem kształcić się za granicą, szukałem lepszego życia – można powiedzieć, myślałem, że uda mi się nauczyć kilku języków obcych, że otrzymam doskonałe wykształcenie, że nie będzie to w żaden sposób związane z polityką. I po prostu potem wrócę na Białoruś i wniosę coś dobrego dla mojego kraju, że tak powiem."
Latem zeszłego roku Władysław zaczął wybierać się w drogę. Żeby zostać uczestnikiem Programu Kalinowskiego potrzebna była ankieta, fotografie i dwie rekomendacje od starszych towarzyszy o represjach politycznych.
"Otrzymałem rekomendację od sztabu Zjednoczonej Partii Obywatelskiej, Golińskiego, a także od mojego – powiem oględnie – znajomego, Andrieja Gnatowa z biura Majdan International w Kijowie. To organizacja, która zajmuje się problemami tak zwanej "demokratyzacji Białorusi"."
Zebrać niezbędne dokumenty było nietrudno. W partyjnych biurach rekomendacje pisano hurtem dla wszystkich chętnych. Wśród "kalinowców" znaliźli się też ci, których rodzice zapłacili kuratorom programu 1000 dolarów za wysłanie ich dzieci za granicę. Pojawiali się młodzi ludzie, którzy za 350 dolarów kupili lewe dokumenty. Według słów Władysława, takich w programie Kalinowskiego jest 60 procent, a może i więcej.
"Wkrótce zrozumiałem, że do programu brano w zasadzie wszystkich. Wystarczyła pewna smykałka, troszkę rozumu i w zasadzie każdy mógł zostać wzięty. Pójść na plac, przypiąć sobie znaczek "Za swabodu" i już jesteś w programie Kalinowskiego – białoruski rewolucjonista. Oczywiście mnie bardzo zdziwiło, że w programie biorą udział w większości dzieci opozycji. Okazało się, że zorganizowali ten program tylko sami dla siebie. To znaczy sami opozycjoniści organizujący program nabrali swoich dzieci, krewnych, kogo tylko można było, kto podchodził wiekowo… i kto zechciał uczyć się w Polsce."
Władysław porzucił homelski uniwersytet. Obiecano mu, że w Polsce czeka na niego 400 dolarów stypendium, akademik, europejskie wykształcenie i szerokie perspektywy.
"Pojechałem do Mińska, do sztabu, oddałem moje rekomendacje, wypełniłem te ankiety, odbyłem rozmowę kwalifikacyjną i zostałem przyjęty do programu. Potrzebowałem wyrobić paszport na wszystkie kraje świata. Przyjechałem tam już ze wszystkimi rzeczami, bo czas naglił, do biura programu do Mińska i tam w kilka godzin wyrobiono mi polską wizę."
Z przybyciem Władysława – jak i wielu innych Białorusinów – do Polski zaczęły się nieprzyjemności. Uczestników programu rozlokowano po akademikach ledwie nadających się do zamieszkania. Мiędzy sobą studenci nazywali je [?], choć musieli na nie wydać ćwierć stypendium. Dla niektórych "Kalinowców" nie starczyło miejsc i rozlokowano ich po wynajętych mieszkaniach. Inni znaleźli się wprost na ulicy i byli zmuszeni nocować na dworcu.
"Zaczniesz protestować – zostaniesz wykluczony z programu. Powiesz słowo przeciw – i już nie jesteś studentem i uczestnikiem programu."
Władysławowi dostał się akademik z odrapanymi ścianami, pokój podobny do [?], łózko ze sprężynami sterczącymi z materaca. Wielu towarzyszy niedoli marzących o europejskim wykształceniu wkrótce nie wytrzymało i wróciło do domu. Pozostałych oczekiwały nowe nieprzyjemności: Przydziały. Niektórych skierowano do trzeciorzędnych uczelni na prowincji, niektórym zamiast na obiecanych studiów humanistycznych dostały się średnio specjalne kierunki techniczne. Samo nauczanie miało mało wspólnego z wyższym wykształceniem.
"Gdy spotkałem się niedawno z dyrektorem programu Janem Malickim, on mi wprost powiedział, że trzeba jakoś odpracować pieniądze. Trzeba było chodzić na akcje, zajmować się… polityką i rzecz oczywista w ten sposób należało odpracować swoje pieniądze. Pikietować ambasady, przychodzić na akcje solidarności, na jakieś przedsięwzięcia… Władze cały czas tu dają pozwolenia na takie mityngi [ 😉 ]. Wszystkie demonstracje ochrania policja. Organizacją tych wszystkich mityngów zajmują się, konkretnie, polskie organizacje pozarządowe, które otrzymują pieniądze od ministerstwa spraw zagranicznych. Rozdają plakaty, ulotki studentom, flagi, mówią studentom, jak mają ustawiać się w szyku. Po prostu są pewni liderzy, za którymi studenci idą."
Rzadkie wykłady w przedmiotów technicznych wykładowcy zamieniają w polityczną dyskusję z jedynie słusznym wnioskiem, że na Białorusi wszystko jest źle i że należy zmienić władze. Program Kalinowskiego przygotował na ten temat szereg zajęć i doświadczoną ekipę wykładowców.
"Gdy przyszedłem do biura programu, właśnie odbywał się jakiś wywiad z jego dyrektorem. Gdy otworzyły się drzwi, zobaczyłem, że prowadzący program robił wywiad z pewnymi ludźmi, których spotkałem na białoruskich imprezach, to jest na białoruskich wieczorach, które były prowadzone dla naszych białoruskich studentów w ramach programu. Ci ludzie byli różnych narodowości: Amerykanie, Gruzini, przedstawiciele serbskiego ruch Otpor – u nich na ubraniach były znaczki serbskiego Otporu przedstawiające pięść – Ukraińcy…"
Władysławowi rzuciło się w oczy, że Kalinowiec Kalinowcowi nierówny. Wśród uczestników programu było wielu "git-ludzi": dzieci i bliskich krewnych liderów białoruskiej opozycji. W odróżnieniu od pozostałych, nie było u nich problemów materialnych i mieli swoje indywidualne programy.
"Dzieci opozycji w ogóle nie chodzą na te demonstracje, bo im to absolutnie niepotrzebne. Oni mają inne zajęcia, duża sumy pieniędzy do wydania na różne rozrywki, pójść wypić, pójść miło spędzać czas w Warszawie, połazić, żyć pełnią życia."
Warunki niemal wojskowej dyscypliny nie dotyczą krewnych liderów białoruskiej opozycji. Trzykrotne wagary z zajęć "praktycznej politinformacji" [ ! ] karany jest wykluczeniem, ale "git-ludzie" mogą sobie pozwolić na zaspanie i nawet na przyjście po pijanemu.
"Sam Milinkiewicz jest mi znany. Znane jest o nim wiele negatywnych faktów, jego niemoralne prowadzenie… [Władysław waha się i milknie. -O czym? – pytanie zza kadru] …O tym, że on pije [Władysław znów milknie i wygląda na zażenowanego]… pali trawę … [Władysław przewraca oczami i waży słowa] … prowadzi się po prostu… wyzywająco."
Każdy przybywający student dostał się pod opiekę specjalnie wyznaczonego dla niego "naukowego obserwatora". Białorusini znajdują się pod nieustanną kontrolą, zobowiązani są meldować nieobecności, wśród nich kwitnie szpiegomania. Ciągły stres studenci łagodzą pijaństwem i narkotykami.
"Wciąż odchodzi taka robota, takie – można powiedzieć – ankietowanie studentów, próbują dowiedzieć się wszystkiego o człowieku, o jego życiu osobistym, o jego rodzicach, o jego przeszłości, o planach na przyszłość. O jego kontaktach, o jego związkach z organami ochrony prawa, o tym czym on żyje w danym momencie."
Rozczarowanych kształceniem za Bugiem jest bardzo wielu. Władysław jest jednym z nich. Nauka w Polsce stała się dla niego egzaminem wysiłkowym [?] – ciągano go po demonstracjach, speckursach młodego rewolucjonisty [ :-)))))))))) ], przymuszano do robienia publicznych ekshibicjonistycznych zwierzeń w prasie. Władysław zrozumiał, że go po prostu wykorzystują. Gdy zaczął odmawiać i wspominać o powrocie do domu, zaczęli na niego naciskać kierownicy programu i aktywiści organizacji pozarządowych.
"Powiedział mi, że program jest proamerykański i ty będziesz jak wszyscy inni potrzebować tych pieniędzy. I innego wyboru nie ma. Jeśli chcesz się dalej uczyć, to będziesz dalej podporządkowywać się naszym działaniom i… ty jesteś całkowicie w naszych rękach. Dalej miałem też inne spotkania z przedstawicielami organizacji Wolna Białoruś, jednak oni mi mówili to samo, że program opiera się na regulaminie, a regulamin polega na tym, że trzeba być posłusznym królikiem."
Władysław mówi, że polscy i białoruscy kuratorzy programu nie chcą wypuszczać studentów, ponieważ boją się rozgłosu. W pierwszej kolejności uderzy on w nich samych, bo pod przykrywką kształcenia Kalinowców otrzymują oni ogromne środki.
"W Polsce jest taka organizacja pozarządowa, nazywa się ona Wolna Białoruś, która zajmuje się werbowaniem białoruskich studentów uczących się w tym programie. Kogo z pracowników mogę nazwać: Kasia Kwiatkowska, Karolina Bałaszewicz, te i wielu innych – tych ludzi łączy to, że mają rodzinne koneksje np. w ministerstwie spraw zagranicznych Polski. Absolutnie, myślę że oni zarabiają takie sumy, które zwykłym białoruskim robotnikom nawet się nie śniły."
Kiedy decyzja wyjazdu ostatecznie dojrzewała, Władysławowi zaczęto grozić rękoczynami. Na końcowym etapie dołączył się do tego również były ambasador Polski na Białorusi Mariusz Maszkiewicz.
"Mimo wszystko jeszcze się wahałem, wyjechać z programu Kalinowskiego czy nie, i postanowiłem poradzić się Kasi Kwiatkowskiej. Przyszedłem do niej do domu i nieoczekiwanie dla mnie do pokoju wszedł były polski ambasador Mariusz Maszkiewicz. Powiedział mi, że mam obowiązek zostać w programie, mam obowiązek tak jak wszyscy pozostali studenci odpracować pieniądze. Powiedziałem, że nie zamierzam tego robić i że chcę wrócić na Białoruś, do swojego kraju i że nie chcę uczestniczyć w tym przedstawieniu. Wtedy Maszkiewicz powiedział, że przeze mnie już cała Warszawa jest postawiona na nogi i że jeśli wrócę na Białoruś, to przyjdzie mi się rozliczyć."
Po rozmowie z Maszkiewiczem na komórkę Władysława zaczęły sypać się smsy z groźbami. W obawie o swoje życie Michajłow zwrócił się o pomoc do białoruskiej ambasady, ażeby pomogła mu uciec do ojczyzny. Dziś Władysław jest w domu, w bezpieczeństwie. Nikomu nie radzi powtarzać jego doświadczeń.
"Na własnej skórze doświadczyłem, że program Kalinowskiego jest nie programem edukacyjnym, lecz programem w którym młodzież jest wykorzystywana przez wielkich polityków dla realizacji swoich celów. O młodzieży nikt nie myśli, ona po prostu jest przedmiotem w całej tej grze."