
Kilka słów o wczorajszym spotkaniu promocyjnym książki "Białoruś: kartofle i dżinsy". Poznałam na nim kilka interesujących osób, w tym – przede wszystkim – samych autorów książki.
Małgorzata Nocuń i Andrzej Brzeziecki są dziennikarzami Tygodnika Powszechnego. Specjalizują się w problematyce wschodniej. Pisząc książkę spędzili na Białorusi cztery miesiące w najgorętszym okresie zeszłego roku: byli świadkami nieudanej "dżinsowej rewolucji". Jednak książka ta nie jest ani doraźnym "reportażem z rewolucji", ani zbiorem anegdot o Łukaszence. Opowiada ona historię współczesnej Białorusi od lat 70. Historię w obrazach, albo raczej: historię w historiach poszczególnych ludzi. Próbuje objaśnić jak to się stało, że ten kraj jest dzisiaj taki, jaki jest.
Na spotkaniu w Księgarni Pod Globusem można było usłyszeć od autorów ciekawe rzeczy. Najmocniej utkwiły mi w pamięci sprawy najbardziej gorzkie i najbardziej odstające do stereotypów. Na przykład:
- Choć białoruska opozycja ma przekonania głęboko narodowe i antysowieckie, to nie da się zaprzeczyć, że Białoruś – dawna perła w koronie ZSRR – wiele zawdzięcza Związkowi Radzieckiemu. To właśnie w czasach sowieckich powstały w miastach białoruskiej prowincji bardzo dobre uczelnie, które wyprodukowały dzisiejszą opozycyjną inteligencję.
- Z jednej strony – z doświadczeń autorów wynika, że Białorusini od dawna już nie wierzą reżimowej telewizji. Z drugiej strony jednak – łatwo daje się zauważyć niechęć społeczeństwa do Zachodu i do Unii Europejskiej, powszechne poczucie, że one w jakiś sposób czyhają na Białoruś. Przypuszczalnie więc telewizyjna propaganda jakoś się przesącza do umysłów.
- Dużym zaskoczeniem była dla mnie wiadomość o skutkach nie dość dobrej procedury weryfikacyjnej polskiego programu
stypendialnego dla represjonowanych studentów: z ludzi, którzy przyjechali na stypendium do Polski – około połowa gdzieś znikła, tzn. przestała pojawiać się na zajęciach. To otwarcie przyznali Autorzy. Nasuwa mi się tutaj moja osobista refleksja, że jednak część zarzutów reżimowej propagandy pod adresem programu
Kalinowskego ma jakieś pokrycie w
faktach. Bo na tym polega profesjonalna propaganda: opakować kłamstwo w odrobinę prawdy. [Ten akapit zmieniłam na prośbę Autorów tak, ażeby nie było wątpliwości, co jest ich wypowiedzią, a co moją refleksją.] - Zdaniem autorów książki, zła sytuacja społeczno-polityczna na
Białorusi wynika – paradoksalnie – z praworządności obywateli.
Wydawcy opozycyjnych gazet w obliczu represji wykłócają się po sądach,
zdelegalizowane czasopisma starają się o ponowną rejestrację. Obcy jest Białorusinom pomysł, żeby "olać system" i zejść do podziemia, co byłoby może
korzystniejsze niż marnowanie energii na beznadziejną szarpaninę z
państwem. Gdy na jakimś zebraniu opozycji padło stwierdzenie "Od tego państwa my już niczego nie chcemy" – to w intencji
wypowiadających je oraz w uszach białoruskich słuchaczy brzmiało ono
niezwykle pesymistycznie. Bo okazało się, że tutaj legalnie nie da się
niczego załatwić – no i co teraz? Polacy, wręcz przeciwnie, takie
zdanie odebraliby jako pozytywną wiadomość: nie potrzebujemy państwa –
zorganizujemy się sami! Białorusini jednak w tej sytuacji czują się
bezradni. Oto jak mści się coś, co w normalnych warunkach byłoby
cnotą obywatelską.
Książka doczekała się znakomitych recenzji w Gazecie Wyborczej i w Rzeczpospolitej – co jest niewątpliwym sukcesem już na starcie. Poniżej linki:
- Recenzja w Gazecie Wyborczej
- Wywiad z autorami w Gazecie Wyborczej
- Recenzja w Rzeczpospolitej – niestety dostęp płatny