Białorusini kochają wszystko przyozdabiać. Szkoda, że nigdy nie udało mi się sfotografować z samochodu tego, czego jest najwięcej: Wzdłuż dróg, pod lasem – a lasy są tam wszędzie! – w równych odstępach stoją głazy. A każdy pomalowany przez jakiegoś leśniczego. W jelonki, zajączki i wiewiórki. Mniej lub bardziej umiejętnie, ale z pasją. Czasem też w hasła o szanowaniu lasu.
Płoty to obowiązkowy element białoruskiego krajobrazu. Tutaj, inaczej niż w Polsce, tradycyjnie wszystkie obejścia są ogrodzone nieprzejrzystym parkanem. Sprawia to wrażenie ładu. Na wsiach do niedawna modne były ogrodzenia odlewane z betonu. Podobno sprzęt do ich produkcji sprowadzano z Polski. W bardziej konserwatywnych zagrodach płoty są drewniane. I koniecznie trzeba je pomalować na jakiś fajny kolor.
Kwietnik w mińskim parku. Białoruskie miasta, a zwłaszcza stolica, obsadzone są kolorowymi rabatkami, tworzącymi różne wzory, czasem napisy. Wybór roślin jest tradycyjny, przypomina mi kwiatki ze skwerów z dzieciństwa. Teraz w Polsce sadzi się inne rośliny ozdobne.
Ktoś miał kawałek złomu, więc zrobił łabędzie. Tak po prostu. Stoją niedaleko zamku w Mirze, nad fosą, za jakąś budką. Sztuka dla sztuki.
Postoje przy białoruskich autostradach zasługiwałyby na cały fotoreportaż. Na jednych stoją dwumetrowe kwiatki (tak, te ptaki na gałęzi też są z drewna!). Na innych – wc jest w kształcie prawdziwka. Widziałam nawet postój w kształcie statku pirackiego.