Euroremont

W krajach na wschód od Polski istnieje pojęcie "euroremontu" – remont zwykły w mieszkaniu to malowanie, euroremont zaś – to malowanie z wygładzaniem ścian.

Język świadczy o stanie świadomości narodu. Choćby oficjalna propaganda nie wiem jak upierała się przy pełnoprawnej obecności w Europie lub nawet wyższości nad Europą – to codzienne słówko zadaje jej kłam. Słowo "euroremont" jest wyrazem tęsknoty za tym lepszym życiem, którego jeszcze nie ma, a które chcemy przynajmniej imitować.

My, Polacy, też w podobny sposób używamy słowa "Europa"…

  Remont 2001 - opozycyjna naklejka wyborcza

 

Opozycyjna naklejka wyborcza u Siergieja. "Remont 2001". Szkoda, że ten remont akurat im nie wyszedł, bo nalepka fajna.

Jacy są Białorusini ;-)

 
 

Bardzo znany jest tutaj taki kawał. Podam skróconą wersję:

Był sobie Białorusin i Polak.
Dali Polakowi krzesło z gwoździem wystającym z siedzenia. Polak usiadł, podskoczył i zaraz zaczął szukać kamienia, a tym kamieniem wybił gwóźdź z krzesła.
Dali Białorusinowi krzesło z gwoździem – usiadł i siedzi. Pytają go:
– Dlaczego tak siedzisz z gwoździem w tyłku?
– Myślałem, że tak trzeba…

Zupełnie zapomniałam o tym dowcipie.

Siergiej ma chatkę w opuszczonej wsi Ciareszki. W środku leśnego rezerwatu. Przed chatką ma ławkę. W ławce ma gwóźdź.

Na zdjęciu siedzi Siergiej ze swoją dziewczyną Julią. Gwóźdź jest po jego lewej stronie. Zaraz po tym, gdy zrobiłam to zdjęcie, usiadłam na tym gwoździu i zrobiłam sobie dziurę w spodniach. Mówię o tym Siergiejowi – przecież do niego co chwila ktoś przyjeżdża, ludzie siadają na tej ławce. Lecz on na to:
– Eee, niech tak sobie będzie…
– Ależ to nie może tak zostać! – zawołałam i natychmiast znalazłam duży kamień, którym zaczęłam wybijać gwóźdź…

Dopiero później przypomniałam sobie kawał…

Białorusini na ulicach

Bardzo ciekawy tekst o Białorusinach. Uwaga! Nie wszystko już aktualne: Teraz nie ma pustych półek, towar jest różnorodny i są też reklamy (mniej niż w Polsce, ale dokładnie tyle, ile w Niemczech).

Patrząc wokół odczułam przelotne zdumienie, chociaż z początku nie mogłam wyjaśnić, co było jego przyczyną. Poczucie dziwnego dyskomfortu powracało za każdym razem, ilekroć zdarzało mi się trafić do zatłoczonych miejsc Mińska.

Przyczyny mojej reakcji udało mi się zrozumieć po krótkim czasie. Tkwiły one w niemożności pogodzenia wyglądu mieszkańców miasta z wiedzą o warunkach, w których żyją; o tym, czym się zajmują na co dzień; jakimi środkami do życia dysponują.

W pamiętniku z podróży na Białoruś pewna pani, doświadczona podróżniczka, pisała, że właśnie wygląd ludzi na ulicach Mińska zwracał największą uwagę podczas krótkiej wizyty w tym mieście. Była ona w Mińsku tylko parę dni, więc jej wrażenia z Białorusi nie mogły przekształcić się w jakąś poważną wiedzę, lecz odbiło się w nich pierwsze, na ogół prawdziwe wrażenie, jakie powstaje przy zetknięciu z nową rzeczywistością materialną.

Pani ta była dosłownie przerażona faktem, jak "dobrze i konserwatywnie ubrani są ludzie". Dostrzegła "kobiecość kobiet", ubranych w ładne sukienki, z drogimi pierścionkami na palcach i na wysokich obcasach… Nic nie mówiło o nędzy. Wręcz przeciwnie. Bardzo rzadko na ulicach Mińska pojawiają się biedni w tradycyjnym rozumieniu biedoty, która jest ujawniona i widoczna na zewnątrz…

Poniżej parę przypadkowych zdjęć przechodniów.

 

 

 Trochę się zgadzam ze spostrzeżeniami z tego tekstu. Zwłaszcza wśród młodych ludzi można było zauważyć nieraz bardzo ciekawą modę. Chyba nie bardzo widać to na moich zdjęciach. Zobaczcie raczej tu. Ale dziewczyny częściej niż w Polsce w powiewnych sukniach. Chłopcy częściej niż w Polsce w strojach nie sportowych, lecz takich a la lata 50, 60: koszula, pulower, półbuty, bardzo oldskulowo. 

Lecz w gruncie rzeczy nie tak wiele się to różni od polskich ulic. Z tym, że rzucają się w oczy ciekawostki charakterystyczne dla krajów na wschód od Polski: Pierwsza to długaśne, szpiczaste półbuty męskie. Noszą je wszyscy, nawet do dresu! Słowo daję. Druga to bardziej – dla jednych – wyzywająca, dla drugich – seksowna moda damska. Krótsze spódniczki, wyższe obcasy, więcej pończoszek kabaretek i gołych brzuchów. Ale trzeba przyznać, że Białorusini i Białorusinki są przeciętnie szczuplejsi i zgrabniejsi od Polaków. 

Siergiej zaś twierdzi, że szpiczastych półbutów nie znosi, a ubrania kupuje w Polsce, "żeby się wyróżniać". Istotnie, nosi mokasyny, co jest w Mińsku rzadkością. Siergiej twierdzi, że polskie ubrania poznać z daleka, ale nie wiem czy nie przesadza. Ja tylko spotkałam na jednym blokowisku kolesia – nie wiedzieć czemu – w koszulce z orzełkiem i napisem "Jerzy Dudek".

Jedna ważna rzecz: Mężczyźni na ulicach chodzą w inny sposób niż Polacy! Wszyscy, dosłownie wszyscy, chodzą spięci, lekko nachyleni, z napiętymi mięśniami i dłońmi jakby gotowymi do zwinięcia się w pięści. Jakby oczekiwali nagłego ataku z którejkolwiek strony. Prawdopodobnie chcą w ten sposób wyglądać bardziej macho. Dla mnie wyglądają na bardziej zestresowanych. I jednak trochę odstraszająco. Mężczyźni na ulicach Mińska nie budzili mojego zaufania, raczej obawę, czy nie wykażą nagłej agresji. Leszek potwierdził moje obserwacje. Siergiej zaś mówi, że Polacy wyglądają na bardziej swobodnych i wyluzowanych. 

Jeszcze jedna ważna rzecz: W Mińsku młodzi ludzie wylegają nad rzekę, obsiadają skwery z gitarami, leżą też na trawnikach z ukochanymi. Ale głównie spotykają się w wielkich grupach, tak jak tu na zdjęciach. Tego w Polsce nie ma. U nas wszyscy spotykają się w internecie. Jak mają pieniądze, to w knajpach. Duże grupy młodych ludzi  luzem w mieście budzą obawy, bo jedyni, którzy mają zwyczaj przesiadywać na świeżym powietrzu to chuligani. Chyba wiem, dlaczego Białorusini preferują świeże powietrze: Knajpy są bardzo drogie, lecz za to – piwo wolno pić w miejscach publicznych. Absolutnie typowy widok w mieście to młodzi ludzie z butelkami w rękach. O dziwo, nie zauważyłam wśród tych grup ludzi pijanych i zachowujących się agresywnie. A internet? Nie wiem. Widziałam statystyki mówiące, że Białoruś jest lepiej zinternetyzowana niż Polska. Daj Boże. Ale nie ufam do końca białoruskim statystykom.

Pomieszanie z poplątaniem

Poplątanie epok. Pomieszanie Wschodu z Zachodem. Miasteczko niedaleko Dzierżynowa. Nie pamiętam nazwy.

Stary kościół katolicki.

Stary zbór kalwiński. Obronny. Otoczony wałami.

W środku dawnego zboru kalwińskiego – cerkiew.

Pomiędzy kościołem a zborem/cerkwią – Lenin, flaga sowieckiej Białorusi i tablica z przodownikami pracy.

"Najlepsi ludzie miasta".

Najlepsi ludzie miasta to nauczycielka, dentysta, radna…

Muzeum Feliksa Dzierżyńskiego 2

Część 1 tutaj

Dzierżyński z Leninem, Stalinem i chyba znowu Trockim.

 

Walizka Dzierżyńskiego, teczka Dzierżyńskiego oraz parasol Dzierżyńskiego.

 

Były i polonica.

 

Ciekawy konstruktywistyczny plakat. Z Dzierżyńskim.

 

Makatka z godłem białoruskiego KGB. Przewodniczka zniżyła głos i rzekła co następuje:

"Nie wiem, jak to powiedzieć… No nie wiem, jak by to powiedzieć… Ale na Białorusi KGB jest tak jakby… ponad prawem."

Uświadomiłam sobie wtedy, że my Polacy szczęśliwie już odzwyczailiśmy się od przemawiania aluzjami.

 

Talerz przyjaźni od braci enerdowców. Stasi też uważała Dzierżyńskiego za swego duchowego ojca.

 

Talerz przyjaźni od narodu polskiego!

"Wyższa Szkoła Oficerska MSW im. Feliksa Dzierżyńskiego
40. rocznica MO i SB
1944-1984 w służbie narodu"

(Te komunistyczne gadżety zgromadzone zostały z innych muzeów. Muzeum w Dzierżynowie wtedy jeszcze nie istniało.)

Muzeum Feliksa Dzierżyńskiego

Miły, porządny kraj. Wszyscy się dorabiają. Jest dobrze. Jest sielankowo. Aż tu… pierwszy zgrzyt.

Dla przypomnienia: Feliks Dzierżyński – twórca sowieckiego aparatu terroru. Odpowiedzialny za masowe egzekucje i eksterminację setek tysięcy ludzi w czasie rewolucji październikowej i po niej. Uchodził za psychopatę. Urodził się w polskiej rodzinie ziemiańskiej, w Dzierżynowie na Białorusi. W oficjalnej propagandzie ZSRR i krajach bloku sowieckiego otaczany był kultem. Wznoszono mu setki pomników, również w Polsce.

Parę fragmentów z Wikipedii:

Czeka (sowiecka tajna policja) rozpoczęła tzw. czerwony terror, co pozwoliło na stosowanie takich metod jak branie zakładników i na niespotykaną do tej pory skalę masowych egzekucji. Dzierżyński wydał osobisty rozkaz, aby do masowych egzekucji na kontrrewolucjonistach wykorzystywać karabiny maszynowe.

W Piotrogrodzie wydawano tak wiele wyroków śmierci, że skazanych wiązano parami, ładowano wieczorami na drewniane barki, które wyprowadzano na wody Zatoki Fińskiej, i tam zatapiano. Kiedy powiewał zachodni wiatr, ciała wpływały do portu w Kronsztadzie. Oprawcy z WCzK w Charkowie ściągali ofiarom skórę z rąk żywcem, robiąc tzw. "krwawe rękawiczki".

Oprawcy WCzK z Woroneża umieszczali torturowanych w specjalnie przygotowanych wcześniej beczkach, naszpikowanych kilkucalowymi gwoździami z ostrzami skierowanymi do wewnątrz beczki, które następnie toczono przez kilka minut, dziurawiąc w ten sposób torturowaną ofiarę.

Akcje CzeKa prowadzone były z taką brutalnością i bezwzględnością, jakich nie może pojąć cywilizowany umysł. Pewnego razu, gdy lokatorzy ze strachu nie zdjęli łańcucha z drzwi, czekista rzucił przez szparę granat. Innym razem nikt nie odpowiadał na łomotanie, stara kobieta była przykuta do łóżka z powodu paraliżu, który nastąpił gdy na jej oczach zamordowano jej męża, jeden z czekistów zniecierpliwiony czekaniem rzucił w drzwi granatem, który eksplodując za blisko ciężko ranił pięciu funkcjonariuszy. Powrócili tej samej nocy i w odwecie zarżnęli starą kobietę.

 

 

 

Dzierżynowo. Muzeum Feliksa Dzierżyńskiego. W miejscu, gdzie stał majątek Dzierżyńskich i gdzie urodził się "żelazny Feliks", prezydent Łukaszenka kazał wybudować muzeum.

Było to w 2004 roku.

Nawet za ZSRR takiego muzeum tutaj nie było.

 

Dzierżyński w ZSRR uważany był za ojca-założyciela KGB. Co za tym idzie, obecnie w Rosji jest patronem rosyjskiego KGB, a na Białorusi – białoruskiego. Na placu przed muzeum, pod tym pomnikiem, funkcjonariusze KGB składają uroczystą przysięgę przed prezydentem.

 

"Fundament domu, gdzie urodził się Feliks Edmundowicz Dzierżyński."

Wiem – wyglądamy na tej uśmiechniętej fotografii jak głupi turyści. Przypomnieliśmy sobie reportaż  z Korei Północnej, gdzie w górach są tabliczki, a nawet wielkie napisy wymalowane na skałach: "Tu towarzysz Kim Ir Sen wyszedł na spacer. Tu towarzysz Kim Ir Sen podziwiał widok. Tu żona towarzysza Kim Ir Sena wyszła na spacer. Tu żona towarzysza Kim Ir Sena przypomniała sobie, że nie ugotowała mężowi obiadu i zawóciła ze spaceru." Podobieństwo propagandy rozśmieszyło nas.

 

"Dom, gdzie minęło dzieciństwo F. E. Dzierżyńskiego."

 

We wszystkich muzeach na Białorusi ceny dla obcokrajowców są 5 razy wyższe niż dla tutejszych. Siergiej nakazał nam nie odzywać się i kupił bilety dla Białorusinów.

 

Feliks w dzieciństwie. "Od razu widać, że to polskie dziecko! Pańskie, nie chłopskie." – skomentował Siergiej. No właśnie. To co "pańskie" nazywane jest na Białorusi polskim. To co "chłopskie" – białoruskim. Będę się upierać, że jest w tym sporo niekonsekwencji, bo np. Kościuszko i Mickiewicz uważani są tu za Białorusinów, choć jako żywo chłopami nie byli. Co innego zaś Dzierżyński – to na pewno musiał być Polak. 😉

 

Całe muzeum obwieszone jest tego rodzaju strasznymi obrazami. Tutaj Feliks Edmundowicz w dzieciństwie.

 

Feliks Edmundowicz odjeżdża do szkół.

 

Dzierżyński ze sztandarem "Swoboda"… Porównaj z opisami powyżej, jak on tę "wolność" wprowadzał…

 

Dzierżyński z Leninem i chyba(?) z Trockim.

 

Tak wygląda wnętrze muzeum.

Przewodniczka, mimo że nie zapłaciliśmy jej za oprowadzanie, bardzo chciała nam coś opowiedzieć.

Dyskretnie usiłowała okazać, że osobiście nie darzy Feliksa Edmundowicza entuzjazmem.

Aby niejako odwrócić uwagę od jego osoby – opowiedziała o jego bracie i bratowej, którzy działali w partyzantce (nie powiedziała, że w AK, ale wiedział to Leszek). Bratowa była Niemką i wyciągała od Niemców różne informacje. Pewnego razu uratowała całą wieś przed egzekucją z zemsty za akcję partyzantów – uprosiła Niemców o darowanie kary. Aż raz pewna kobieta (jak podkreśliła przewodniczka – Rosjanka, spod Uralu) doniosła na owego brata i bratową. Zostali straceni przez Niemców.

 
Ciąg dalszy muzeum – w następnym wpisie.

 

 

Białoruś jak za Gierka

Ktoś niedawno pisał na jakimś blogu, że Polacy oglądający Islandię mawiali: "Jak za Gierka! Jak to wszystko wreszcie dupnie…". No i dupło. Patrząc na Białoruską małą stabilizację powtarzałam wszystkim to samo zdanie. Pytany przez mnie Siergiej twierdził, że Łukaszenka nic od nikogo nie pożycza. A guzik prawda!

Wczoraj Rosja pożyczyła Białorusi 2 mld dolarów. A już w 2007 roku pożyczała 1.5 mld. Od kogo jeszcze i ile pożycza Łukaszenka, tego w tej chwili nie wiem. Na pewno dobrze się z tym kryje przed własnymi obywatelami.  Póki co wszyscy żyją na kredyt i tkwią w ułudzie, że "jest dobrze".

Państwo pożycza za granicą, obywatele pożyczają od banków… Przecież na Białorusi właśnie trwa boom na kredyty budowlane. Pytałam Siergieja ostatnio, czy słychać u nich o kryzysie finansowym. Odpowiedział, że nie. No właśnie. Nie słychać.

Rosja sama w kryzysie, nie zasypia jednak gruszek w popiele, gdy chodzi o strategiczne inwestycje. Wsuniemy paru państwom do kieszeni pożyczki stabilizacyjne – a w odpowiednim czasie sam będziemy mieli te państwa w kieszeni. Islandia, Białoruś, kto następny? Stawiam na Ukrainę.

Teraz widzę, że zniesienie sankcji UE dla Białorusi nie miało sensu. Paru bonzów będzie sobie jeździć do ogarniętej kryzysem Europy. Ale pieniądze i tak dostali od Rosji, a nie od nas. Łukaszenka to chytry lawirant. Jak pisze  dziennik Izwiestia, prezydent chce zamienić Białoruś w raj bankowy. Zaproponował  Bankowi Narodowemu Białorusi, by gwarantował zagranicznym inwestorom całkowity zwrot wkładów bez ograniczeń w sumie. Do tego Mińsk ma przestać pytać zagranicznych inwestorów o źródła kapitału.

Nie wierzę, żeby powiodło się zrobienie z Białorusi europejskiej republiki bananowej. Jak to wszystko kiedyś dupnie… Ale kryzysy nie zawsze są złe. Wiemy, co się stało w Polsce po upadku Gierka!

Popatrzmy jeszcze na białoruski dobrobyt…

Radosna twórczość białoruska

Białorusini kochają wszystko przyozdabiać. Szkoda, że nigdy nie udało mi się sfotografować z samochodu tego, czego jest najwięcej: Wzdłuż dróg, pod lasem – a lasy są tam wszędzie! – w równych odstępach stoją głazy. A każdy  pomalowany przez jakiegoś leśniczego. W jelonki, zajączki i wiewiórki. Mniej lub bardziej umiejętnie, ale z pasją. Czasem też w hasła o szanowaniu lasu.

Płoty to obowiązkowy element białoruskiego krajobrazu. Tutaj, inaczej niż w Polsce, tradycyjnie wszystkie obejścia są ogrodzone nieprzejrzystym parkanem. Sprawia to wrażenie ładu. Na wsiach do niedawna modne były ogrodzenia odlewane z betonu. Podobno sprzęt do ich produkcji sprowadzano z Polski. W bardziej konserwatywnych zagrodach płoty są drewniane. I koniecznie trzeba je pomalować na jakiś fajny kolor.

Kwietnik w mińskim parku. Białoruskie miasta, a zwłaszcza stolica, obsadzone są kolorowymi rabatkami, tworzącymi różne wzory, czasem napisy. Wybór roślin jest tradycyjny, przypomina mi kwiatki ze skwerów z dzieciństwa. Teraz w Polsce sadzi się inne rośliny ozdobne.

Ktoś miał kawałek złomu, więc zrobił łabędzie. Tak po prostu. Stoją niedaleko zamku w Mirze, nad fosą, za jakąś budką. Sztuka dla sztuki.

Postoje przy białoruskich autostradach zasługiwałyby na cały fotoreportaż. Na jednych stoją dwumetrowe kwiatki (tak, te ptaki na gałęzi też są z drewna!). Na innych – wc jest w kształcie prawdziwka. Widziałam nawet postój w kształcie statku pirackiego.

 

Najbardziej opozycyjne miasteczko na Białorusi

Iwieniec. Podobno najbardziej opozycyjne miasteczko na Białorusi. Podobno dlatego, że mieszkają tu głównie Polacy.

Ktoś napisał sobie na dachu: „Żywie Biełaruś!”. Hasło to jest uważane za antyreżimowe, chociaż właściwie nie wiem, dlaczego…?

Kościół Michała Archanioła i klasztor franciszkanów. Podobno odnowiony za pieniądze z datków z Polski. W klasztorze przyjmowane są polskie grupy pielgrzymkowe. Gdyby ktoś był zainteresowany podróżą na Białoruś, to chyba warto tam zadzwonić w sprawie noclegu. Na Białorusi nie za bardzo jest gdzie nocować. Hotele nieliczne i bardzo drogie. Czasem jakieś turbazy – bazy turystyczne, ale nie wiem jak na nie trafić. Chyba najlepiej szukać noclegu poprzez Polaków i Kościół.

Stare krzyże zdjęte z wież kościelnych podczas renowacji.

W kościele katolickim – polskie nazwiska i ogłoszenia po polsku.

Kryterium bycia Polakiem – w popularnym mniemaniu – jest tutaj wyznanie rzymsko-katolickie. Takie odniosłam wrażenie, choć w rzeczywistości sprawy narodowościowe nie są takie proste.

W kościołach katolickich na Białorusi nabożeństwa są po polsku. Siergiej mówi, że większość katolików jednak wcale polskiego nie rozumie i dlatego w kościele dostają karteczki z tłumaczeniem nabożeństwa. Dlaczego więc Kościół nie zmieni języka nabożeństw na białoruski lub rosyjski? Bo tak, to niczym się to nie różni od nabożeństw po łacinie. A przecież chodzi o to, żeby wierni rozumieli nabożeństwa?! Lecz wiernym to chyba nawet bardzo nie przeszkadza… porównują się do Cerkwi prawosławnej: „Oni mają staro-cerkiewno-słowiański, my mamy polski.” Polski jako oficjalny język katolicyzmu? Trochę to zabawne.

Dzieciństwo v. 2.0

Tak puste drogi w Polsce widziałam ostatnio, gdy byłam mała. Białoruś jest prawie tak duża jak Polska, lecz ma zaledwie 10 milionów obywateli, z czego 2 miliony mieszkają w Mińsku. Być może ludzie mają też mniej samochodów, niż w Polsce – Siergiej wspominał, że popularnym rozwiązaniem jest tu kupowanie auta na spółkę przez grupę przyjaciół. Polacy, sądzę, nie mieliby do siebie tyle zaufania. Drogi między miastami są tu więcej niż przyzwoite: ekspresowe, a właściwie gdyby dobudować bezkolizyjne zjazdy, łatwo da się je przerobić na autostrady. Jednak ciekawe, co by z nich zostało, gdyby wpuścić na nie taki ruch jak w Polsce? Siergiej twierdzi, że gdy wjeżdża na nasze drogi, to od razu jest chory na klaustrofobię. Stresuje się, że ktoś zaraz na kogoś najedzie. Ba, po białoruskich drogach wiejskich Siergiej może pędzić 120 na godzinę i nikogo nawet nie zobaczy na horyzoncie…

Typowy krajobraz w typowym miasteczku. Niezwykle czysto i schludnie, choć budynki w starym stylu. Tu wszędzie jest jak w latach 80. (a może nawet 70. – ale tych czasów ja nie pamiętam).

Tu jest jak w latach 80., lecz w Polsce wówczas nie było tak ładnie. Być tutaj to jak powrót do dzieciństwa. Lepszej wersji dzieciństwa.

Siergiej mówi, że mam rację: Łukaszenka robi dziś to, czego nie zdążono zrobić w latach 80., przed upadkiem Związku Radzieckiego. Spełnia ludziom marzenia ze starych, dobrych czasów. My, Polacy, nie czujemy i nie chcemy czuć ciągłości z latami 80. W krajach posowieckich być może to lata 90. są przeklętym okresem, dziurą w szczęśliwym życiorysie?