Najniebezpieczniejsza – ba! to za małe słowo, po prostu choroba popromienna pewna! – była likwidacja zniszczeń bezpośrednio po wybuchu elektrowni w Czarnobylu. Strażacy, którzy wspinali się na dach płonącego bloku elektrowni, piloci helikopterów, którzy gasili z powietrza, wreszcie sprzątacze radioaktywnego gruzu – nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, co im grozi. Czytałam relację pilota, który odkrył, że "podkręcono" mu licznik Geigera tak, aby zaniżał wskazania. Wszyscy ci ludzie dziś albo już nie żyją, albo są ciężko chorzy.
Znam pewnego inżyniera, specjalistę od elektrowni jądrowych. Mieszkał wtedy we Lwowie. Gdy elektrownia w Czarnobylu wybuchła, miał zostać ściągnięty na miejsce, żeby coś tam ratować. Jednak w porę wyczuł pismo nosem i załatwił sobie natychmiastową długą delegację na drugi koniec Związku Radzieckiego.

Poświata widoczna na fotografii pochodzi od promieniowania,
które prześwietliło kliszę
Jeszcze jedno. Zdjęcie na kolejnej stronie: