Łukaszenko na prezydenta Rosji – galeria

To trochę trudne do uwierzenia, ale wspomniana przeze mnie w poprzedniej notce strona lukashenko2008.ru jest chyba całkiem serio. O poważnym potraktowaniu tematu świadczyłby np. dział Humor, gdzie Aleksander Milinkiewicz – opozycyjny kandydat z ostatnich wyborów prezydenckich na Białorusi – jest przedstawiony jako amerykański sługus:

 


„Lalka na sprzedaż”

 

Cień wątpliwości co do powagi przedsięwzięcia rzuca natomiast dział Agitacja z plakatami ukazującymi oblicze kandydata:

 


„Aleksander Miński”

Czy to te plakaty są porozwieszane po Moskwie? Jeśli tak – nie dziwię się, że prości obywatele uwieczniają je w aparatach i komórkach…

Wisienką na torcie jest zaś Orgkomitet, którego niestety nie da się tu wkleić z uwagi na rozmiary. Proszę wejść pod ten link. Członkowie Komitetu Organizacyjnego nieodparcie przywodzą mi na myśl film „Big Lebowski„.

 

Łukaszenko na prezydenta Rosji

W Moskwie od czwartku odbywa się akcja reklamowa pod hasłem "Łukaszenko na prezydenta Rosji". W metrze i na ulicach zwracają uwagę banery oraz naklejki. W internecie pojawił się portal lukashenko2008.ru. Radio Swaboda donosi:

W Rosji powstał ruch narodowy "Nasz kandydat Łukaszenko"
Ina Studzińska, Mińsk

W internecie pojawiła się strona "Łukaszenko-2008". Jej twórcy to ruch narodowy "Nasz kandydat na prezydenta Federacji Rosyjskiej w 2008 Aleksandr Grigorijewicz Łukaszenko". W Moskwie pojawiły się naklejki i banery z reklamą ruchu poparcia Łukaszenki.

Na czele inicjatywy stoi Andriej Kanurin. Jego pomocnik Igor Piwowarow powiedział Radiu Swaboda: "Na Białorusi nikt o nas nie wiedział, my to robimy niezależnie, tym bardziej od Łukaszenki – nie zwracaliśmy się do niego. Ale jest w Rosji dość duża część ludzi, którzy uważają, że operacja "Następca" [tak mówi się na rosyjskie podchody do kremlowskiego fotela] to kpina z narodu. Wybierać trzeba w konkurencyjnej drużynie – i to najlepszego. Na obszarze posowieckim Łukaszenko jest jednym z najwybitniejszych liderów.

Strona internetowa ruchu "Łukaszenko-2008" zaczęła działać dopiero we czwartek, ale zawiera już sporo treści. Zamieszczone są tu artykuły "To będzie absolutnie nowa polityka", "Białoruś nie będzie kopiować cudzych doświadczeń", "Łukaszenko nie rozumie stwierdzeń Putina", "Na Białorusi najwyższy poziom emerytur w WNP".

Na stronie są artykuły Gleba Pawłowskiego [politolog, doradca kremlowski] "Białoruś, która się udała", fragmenty książki Jurija Szewcowa [politolog] "Zjednoczony naród. Fenomen Białorusi", wywiad z Dmitrijem Rogozinem [polityk, przywódca frakcji Rodina w Dumie], Wasylem Dowgałowem [ambasador Białorusi w Rosji]. Jest nawet plik audio z pieśnią "Łukaszenko, przychodź!".

Wszystkie publikacje ukazują Łukaszenkę w pozytywnym świetle. Zarówno twórcy strony, jak i grupa inicjatywna ruchu wykonują swoją pracę społecznie. "Zamawialiśmy tylko plakaty – mówi Igor Piwowarow – I nawet to zrobili bezpłatnie ludzie, którzy się z nami solidaryzują. Za nic nie płaciliśmy, ludzie ofiarowują datki z własnych środków. Mamy dużą oglądalność strony www, w ciągu trzech dni – cztery tysiące ludzi na dobę, a nie wykorzystywaliśmy żadnych specjalnych środków reklamowych. Mamy już ponad 400 podpisów na stronie. Będziemy kontynuować naszą działalność."

Na stronie można wziąć udział w sondzie: "Kto zostanie następnym prezydentem Rosji?" Przywódca Białorusi póki co wygrywa.

Białorusini, którzy ostatnio odwiedzali Moskwę, zwrócili uwagę na kampanię reklamową ruchu, mówi młody aktywista Andriej.

"Przedwczoraj w metrze zobaczyłem naklejki z napisem "U oligarchów następców wielu, a baćka u nas jeden" – opowiada Andriej – To była reklama strony lukashenko2008.ru, reklamującej Łukaszenkę jako kandydata na prezydenta Federacji Rosyjskiej. A jeszcze po całej Moskwie są banery z taką samą reklamą: na tle rosyjskiej flagi napis "Łukaszenko – baćka u nas jeden". Portretu nie ma, portret jest tylko na tym portalu."

Andriej zwrócił również uwagę na nastawienie moskwian do takiej reklamy białoruskiego lidera w rosyjskiej stolicy.

"W metrze prości obywatele robią zdjęcia aparatami, komórkami, i śmieją się z tego. Rozmawiałem też z różnymi młodzieżowymi organizacjami antyputinowskimi, oni powiedzieli, że jeśli będzie duży rozgłos w Moskwie, oni będą prowadzić akcję przeciwko takiej kampanii."

Zaproszenie na spotkanie w Krakowie


PANEL DYSKUSYJNY

Udział biorą:
Wiesław Romanowski (reporter TVP)

Bartłomiej Sienkiewicz (ekspert ds. wschodnich)

Mikołaj Trzaska (saksofonista, nagrywa m.in. z muzykami ukraińskimi)
Thomas Urban (slawista, korespondent Süddeutsche Zeitung)

Prowadzenie:
Sławomir Mokrzycki

Spotkanie rozpocznie dyskusja oksfordzka z udziałem krakowskich studentów:
"Mentalność wschodnioeuropejska jest specyficzna i należy ją zachować" ZA / PRZECIW

Szwedzki ekspert u nas!

Pewnego razu napisałam w dość złośliwym tonie o blogu szwedzkiego eksperta, pana Vilhelma Konnandera:

… nie zna rosyjskiego (np. o
żonie Łukaszenki pisze "Mrs. Rodionovna", tymczasem,
gdyby znał choć trochę język rosyjski, wiedziałby, że Rodionowna to
oczywiście nie jest nazwisko, lecz "otczestwo") i w konsekwencji nie radzi sobie z szukaniem informacji w rosyjskojęzycznym internecie.


Mnie
na przykład wystarczyło kilkanaście minut, żeby zweryfikować jego zasób
wiadomości na temat małżonki prezydenta Łukaszenki. Pan Konnander
twierdzi, że nie potrafił znaleźć więcej niż dwa jej zdjęcia oraz nie
wysilił się na poszukiwania informacji o niej poza stronami
angielskojęzycznymi. Tymczasem ja w ciągu kwadransa znalazłam w
internecie kilka kopii wywiadu z Galiną
Łukaszenko, a nawet udało mi się zgromadzić niezgorszy albumik zdjęć
rodzinnych.

Jeżeli wszyscy zachodni eksperci od
Białorusi wiedzą o niej mniej, niż ja potrafię znaleźć w Googlach w
kwadrans – to bardzo źle wróży temu krajowi…


Lecz oto dziś o drugiej w nocy pan Konnander we własnej osobie wpisał tutaj swój komentarz – po polsku!

Szanowny N.N.,



Rzeczywiscie znam, ze Rodionowna jest "otczestwo" zony Lukaszenki. Czy pan nie zna sie na zartach? Jest zabawnym artykulum…



Uprzejmie pozdrawiam,



Vilhelm A.O. Konnander

Witam Pana i cieszę się bardzo, że zechciał Pan napisać. Po Pańskim sprostowaniu nie pozostaje mi nic innego jak cofnąć mój zarzut, że nie wie dział Pan co to jest "otczestwo".

Niestety, co do pozostałych zarzutów – zdaje się, że mam więcej racji. Pisząc o żonie Łukaszenki stwierdził Pan, że prowadził Pan szeroko zakrojone poszukiwania informacji o niej – i znalazł tylko to, co zostało przedstawione na blogu. Jednak faktem jest, że pominął Pan w poszukiwaniach internet rosyjskojęzyczny. Szkoda. Bo nie chodzi tu tylko o "zabawne artykuły". Ta część sieci funkcjonuje nieomal jak osobny świat, nigdy nie odwiedzany przez zachodnich internautów. A można tam znaleźć niesłychanie ciekawe informacje. Na przykład dzięki moim własnym znaleziskom we "wschodnim" internecie powstały dwa artykuły wydrukowane w dwóch największych polskich dziennikach.

Zachęcam do uważniejszego przeszukiwania wschodnich rejonów internetu.

Pozdrawiam bardzo uprzejmie,
Anuszka

Wersalka na przedpłaty. Z życia codziennego na Białorusi

W mieście stołecznym Mińsku wydarzyła się niedawno taka oto historia.Pewna firma zaczęła sprzedawać meble na przedpłaty. Klient składa zamówienie w sklepie, a gotowy wyrób dostaje dopiero po zapłaceniu 100% ceny. Przed zapłaceniem nie ma możliwości obejrzenia mebla. Co dzieje się dalej – nietrudno się domyślić. Białoruski internauta pisze:

Na pewno wielu z was zwróciło uwagę na billboardy z reklamą mebli na zamówienie firmy Domowoj, rozstawione po Mińsku niemal na każdym rogu. Kolega miał „szczęście” zamówić tam wersalkę model Wizyt-7, i oto co z tego wyszło:

W sklepie deklarowano okres przygotowania wersalki – 10 dni. Przy zawarciu umowy okres okazał się jednak 14-dniowy, przy czym chodziło o dni robocze. Wiele zamówień. Tak oto wersalka zamówiona 7 listopada powinna była być gotowa 28 listopada.

28 listopada nagle okazało się, że u producenta zabrakło nóżek do wersalki. Przyszło poczekać jeszcze 2 dni.

Wreszcie wersalka została przywieziona. Tragarze, którzy przywieźli mebel sami byli zdziwieni jakością produktu rodzimego biznesu: w miejscu, gdzie pozioma część styka się z oparciem, była szczelina szeroka na 3 cm. „Szefie, niech no pan nas wypuści z domu – my tu tylko robimy za tragarzy, za takie coś to tylko ręce pourywać, sami byśmy pourywali, gdyby ten majster tu był!”

Ale nie! Któż by ich teraz wypuścił? Uparty klient postanowił zajrzeć do skrzyni na pościel. Najwidoczniej wersalkę wyprodukowano w poniedziałek z rana, lub w piątek po obiedzie. Siedem klamr, na których trzyma się obicie to czternaście ostrych gwoździ wbitych prosto w najważniejszą część mebla.

Wzięci za zakładników tragarze powieźli klienta do biura, gdzie objaśniono im, że inżynierowie kontroli jakości poszli do domu i poproszono, żeby zadzwonić jutro. Zakładnicy musieli zostać w tej sytuacji zwolnieni.

Nazajutrz klient zadzwonił do oddziału kontroli jakości. „Ma pan skargę? Doskonale! W ciągu dwóch tygodni przyjedzie do pana specjalista.” Po kilku telefonach do coraz wyższych przełożonych udało się zamówić inżyniera od jakości za dwa dni.

W protokole defektów pani inżynier wskazała na fakt istnienia szczeliny i prośbę właściciela wersalki o naprawę niedostatków w skrzyni na pościel. Różnicy poziomów siedziska i oparcia, gdy wersalka była rozłożona, nie ujęła w spisie. „Sama będę na produkcji – wszystkiego dopilnuję.” Wersalkę zabrano następnego dnia.

Minęły trzy dni trwożnego oczekiwania. Wersalka wróciła. Jak myślicie, ile defektów naprawiono? Tak! Jeden. Szczelina. Wersalkę odesłano z powrotem.

Dwa dni awantur. Potem jeszcze dzień oczekiwania. Wersalka znów powróciła. Ile defektów usunięto? Wszystkie.

Przypomina się tu cytat: „Lubię ja was, lecz dziwną miłością…”. Obejrzyjmy wersalkę. Podnosząc siedzenie na poziom oparcia, Majstrowie zapomnieli przemieścić w tym samym kierunku nóżki głównej części mebla. W rezultacie przy składaniu wersalki nóżka od siedzenia „nadeptuje” na nóżkę głównej części, po czym ze zgrzytem opada w dół. Myślicie, że Majstrowie nie zauważyli? My też tak pomyśleliśmy! Dopóki nie ujrzeliśmy drugiej pary nóżek, z przeciwnej strony: nóżkę skrzyni po prostu lekko podgięto – o jakichś 25 stopni. I już nie nadeptuje!

 

Właściciel wersalki opisał historię na forum tut.by. Internauci utyskują przy tej okazji na gwałtowny wzrost cen mebli i zwracają uwagę, że w niemieckich katalogach wysyłkowych ceny są niższe – i bez porównania wyższa jakość. Ciekawe, czy to prawda. Interesujące, że w salonach meblowych „Domowoj” można również kupić meble produkcji chińskiej – ładne, lecz w niebotycznych cenach. A oto zakończenie przygody z wersalką:


Umowę rozwiązano. Wersalkę zwrócono.

Poszedłem po zwrot pieniędzy. Były trzy zamówienia na sumę:
767 000 rubli [= ok. 1000 zł] – wersalka
35 500 rubli [= ok. 50 zł] – dostawka
4 580 rubli [= ok. 6 zł]– dodatkowe poduszki

Wręczono mi równo 716 080 rubli.

„Mamy nadzieję, że nie żywi pan już więcej pretensji do naszej firmy.”

Poprosiłem o przeliczenie kwoty jeszcze raz.

„U nas wszystko się zgadza” (pokazali kalkulator)

Tam rzeczywiście wyświetlało się 716 080. Pokazałem rachunek 767 tysięcy – cena jednego zamówienia przewyższała całą wypłaconą sumę.

„Ach, jeszcze 90 tysięcy?”

Nie rozumiem jednego – dlaczego ludzie w ogóle kupują w firmie, która sprzedaje kota w worku? Czy nie łatwiej pójść do sklepu, gdzie konkretny egzemplarz można dokładnie obejrzeć i wypróbować? Jedyne wytłumaczenie to zachęcająca cena. Ale jest ona zachęcająca właśnie dlatego, że firma zgarnia 100% ceny przed wyprodukowaniem wyrobu, po czym nie trudzi się  wykonaniem go w rozsądnej jakości.