Tygodnik Powszechny: Małgorzata Nocuń i Andrzej Brzeziecki, Zachodnie granty w rosyjskim koktajlu.
tezę – w polskich czy, szerzej, w europejskich środowiskach
popierających białoruską opozycję będzie ona zapewne niepopularna – że
Zachód dał się ograć zwolennikom prorosyjskiego kursu, którzy
doprowadzili do faktycznego rozłamu na dwie opozycje: jedną skupioną
wokół liderów partii politycznych, i drugą skupioną wokół Milinkiewicza.
się w pomoc dla Białorusi – niuanse polityki prowadzonej przez
białoruską opozycję mogą być trudne do zrozumienia.
Tymczasem jedno jest pewne: opozycja poświęca czas na zwalczanie się
nawzajem, a nie walkę z Łukaszenką. Można się w ogóle zastanawiać,
dlaczego w kraju autorytarnym działa blisko dwadzieścia partii
politycznych. Mieszkańcy Mińska (a co dopiero mówić o prowincji) nie
potrafią nawet wymienić ich z nazwy. Nie mają pojęcia, kto stoi na ich
czele.
Reżim jednak umiejętnie stwarza dla tych partii pozory legalności i
pluralizmu. Zarejestrowane partie wynajmują biura, organizują
konferencje, projekcje filmów czy promocje książek. Mają swoje siedziby
w regionach. Pokazując ich działalność, Łukaszenka odpiera zarzuty o
ograniczanie swobód politycznych. Ta legalność jest też swoistym
wentylem bezpieczeństwa: jeśli tak dużo można robić zupełnie legalnie,
to trudno oczekiwać, że niezadowolenie opozycyjnych polityków nagle
wzrośnie i pociągną za sobą ludzi do protestu.
– Tylko jedna czwarta tych, którzy po powyborczych protestach wiosną
2006 r. trafiła do więzień, należała do jakiejś partii lub organizacji.