Początek Dzienników Marcowych II

3 marca

Wczoraj po raz drugi w życiu uczestniczyłam w
mityngu politycznym. Było to spotkanie Aleksandra Milinkiewicza z
wyborcami z Mińska. Niby pokojowa rzecz, ale odczucie, jakbyś był w
okupowanym mieście. Świetnie pamiętam rok 1994, kampanię wyborczą
Łukaszenki, kiedy to on zbierał ogromne tłumy wyborców na placach. Nikt
mu nie próbował przeszkadzać, otaczać teren, rozpędzać ludzi pałami.
Takich określeń, jak "nielegalny pochód", nikt wtedy nie słyszał.

Otóż wczoraj… wczoraj było naprawdę okropnie.

Jeszcze
28 lutego zobaczyłam na bramie ulotkę – "Milinkiewicz zaprasza na plac
Wolności" – i zdecydowałam się pójść. 2 marca spokojnie pracowałam w
biurze, kiedy po obiedzie zadzwonił Pasza i bardzo dziwnym głosem
(jakiego nigdy u niego nie słyszałam) powiedział, że Aleksander Kazulin
próbował przejść przez ochronę, żeby wystąpić na tzw. Trzecim
Wszechbiałoruskim Zgromadzeniu Ludowym. Ludowego zebrania bronili
jednak przed ludem dosyć gorliwie. Kandydata na prezydenta, już
niemłodego inteligenta, byłego rektora wyższej uczelni, za próbę
zwrócenia się do społeczeństwa pobili trzej członkowie jednostki
specjalnej. Kazulina wepchnęli do samochodu i zawieźli na milicję.
Dziennikarzom, którzy to nagrali, próbowano odebrać sprzęt. Skoczyli do
auta, na co ochrona odpowiedziała strzałami w przednią szybę i opony.

No
i w tym momencie poczułam oddech strachu. Pierwsza myśl: jeżeli tak się
zachowali wobec znanej osoby, kandydata na prezydenta, miarkują, że
wolno im absolutnie WSZYSTKO. A to znaczy, co mogą zrobić z innymi.
Zbić, połamać żebra, rozstrzelać.

Ale strach nie zmienia zasad.
Istnieje jakby osobno. Od razu więc zaproponowałam Pawłowi, żebyśmy
poszli na plac Wolności. Wtedy już wiedziałam: "zarząd miasta" nie
udzielił zezwolenia, będzie to, jak to się popularnie mówi, "mityng
nieusankcjonowany".

W podobnych wypadkach sprawdza się "efekt
dupy". Tak nazywamy stan wściekłości i obojętności wobec potencjalnych
skutków, kiedy wyjątkowo chce się i jest konieczne dla spokoju
wewnętrznego wstać i zadeklarować: "A mam to wszystko w dupie!".

Od
razu odzyskujesz zupełną duchową harmonię i egzystencjalną identyczność
siebie. Powiedziałam tak w myśli. I ulżyło. Chociaż, szczerze mówiąc,
przez resztę czasu tchórzyłam potwornie i wyobrażałam sobie zniszczone
nerki, złamany nos itp. Ciężko było pracować. W głowie jakaś głucha
pustka.

O 18.10 byliśmy przy placu Wolności, obok starego
ratusza. Już na podejściu od strony stacji metra Niemiga rzucało się w
oczy osaczenie. Obszar przy soborze św. Trójcy i niektóre boczne
uliczki opasano żółtą wstążką z napisem "Przejście zabronione.
Milicja…" i coś tam jeszcze. Za tą taśmą stali mundurowi i tajniacy z
KGB.

Tak, KGB skierował do akcji co najmniej połowę swoich
jednostek bojowych w Mińsku! "Wolontariusze" przestraszyli mnie
bardziej niż ludzie w mundurach. Z nimi przynajmniej wszystko jest
klarowne. Mają taką pracę, jaką mają. Zatrudniali się przecież nie po
to, by katować prostych obywateli, lecz zwalczać przestępczość. W ich
twarzach jest jakoś więcej inteligencji i poczytalności.

Ci
czarni – bo z jakichś powodów wszyscy byli albo w czerni, albo w
ziemistoszarym – to coś zupełnie innego. Barczyste młode chłopaki albo
twardzi małomówni mężczyźni o niewyrazistych, jakby wytartych twarzach.
Czarne kurtki, czarne wiązane czapeczki, jak u bojowników czeczeńskich
albo rosyjskich bandytów. Kamienne kości policzkowe, puste oczy, a
twarze takie… bezlitosne i kompletnie niepoczytalne. Wyczuwam takie
rzeczy, przecież wyrosłam w robotniczej dzielnicy, gdzie co chwila
kogoś kaleczono, jeśli nie zabito. Więc TAKICH bym omijała jak
najdalej…

Oddzielała nas cherlawa taśma. Oni stali milcząco,
nieruchomo, wpatrując się we wszystkich zmierzających w stronę placu
Wolności.

Na placu zebrało się trzy tysiące ludzi, nie licząc
próbujących przejść bocznymi uliczkami. Pokrzyczeliśmy "Niech żyje
Białoruś!" i "Milinkiewicz!". Kręciliśmy się z Paszą w tłumie, szukając
znajomych, nie wiedząc, gdzie jest Milinkiewicz ani co robić. Później
ktoś powiedział, że trzeba ruszać przez most w stronę prospektu
Maszerowa. I cała masa tam popłynęła.

Szliśmy bardzo powoli i
spokojnie. Raz po raz z megafonu rozlegały się wrzaski: "Szanowni
obywatele! Rozchodźcie się!". Aha, jeszcze czego! "Zasada dupy".

Zdążyłam
przyjrzeć się ludziom maszerującym obok mnie. Twarze przeważnie
inteligentne. Wielu wyraźnie po trzydziestce, nawet starsi. Kłamią
mówiący, że w podobnych akcjach biorą udział wyłącznie młodzi.
Osobiście widziałam malutką starszą panią z laską. Nawoływano ją, żeby
odeszła. – Proszę pani, co pani tutaj robi? – pytał co drugi.
Uśmiechała się i cichutko mówiła: – Jestem z wami, syneczki.

Uzbrojenia
ani pałek nie widziałam. Tylko jeden brodaty miał wędkę, na której
powiesił dżinsową płachtę. Spotykało się oczywiście i tych krępych
starszych panów, którzy trzymają się jeden drugiego i hamują młodych. –
Trzymajcie się razem, gromadą – troskliwie powiedział jeden
młodzieńcom. Ale przeważał kontyngent niebojowy – młode dziewczyny,
młodziutkie chłopaki, kobiety, długowłosa inteligencja różnego wieku.

Przy
prospekcie Maszerowa, obok Domu Wychowania Fizycznego, zagrodził nam
drogę łańcuch OMON [jednostki specjalne MSW – przyp. red.]. Byliśmy z
Paszą nie w samym pierwszym rzędzie, jednak wystarczająco blisko.
Dobrze im się przypatrzyłam.

Żołnierze z blokady ubrani byli w
czarne mundury, w kaskach zakrywających twarze, z tarczami. Przy czym
osłony nie były zaokrąglone, plastikowe, lecz metalowe, o bardzo
ostrych kątach. Uderzy takim w twarz – i ślad na całe życie.

Na
początku w ich stronę poleciały śnieżki, ale szybko przestano rzucać.
Staliśmy naprzeciwko, twarzą w twarz. Ludzie zaczęli krzyczeć: "Hań-ba!
Hań-ba!". Cóż można było zrobić? Staliśmy i czekaliśmy, gdy ktoś
pokazał mi ogromną sztuczną różę, płynącą nad tłumem, i powiedział, że
gdzieś tam idzie Milinkiewicz.

Róża skręciła w prawo, do
tylnego wejścia Domu Wychowania Fizycznego, a masa ruszyła za nią,
wzdłuż tarcz. Kiedy ludzie z blokady zrozumieli, że ich omijamy i nie
rzucamy się w bójkę, zaczęli walić pałkami w osłony i krzyczeć: – No,
chodźcie tutaj, świnie!

Ale nikt nie zareagował. Milinkiewicz,
otoczony kupką ludzi, stał na ganku. Stłoczyliśmy się naokoło.
Przekazali megafon. Najpierw przemówił Kalakin. Gorąco, ale dość
ogólnikowo, o kłamstwach władz i mediów, o niesprawiedliwości, o
systemie kontraktowym, o prześladowaniach myślących inaczej. Szczerze
mówiąc, nie wywarło wrażenia. Zbyt ogólnikowo.

Potem wystąpił
Milinkiewicz. Mówił w sumie o tym samym, powtarzając tezy swego
programu. Może już byłam zmęczona, bo zapamiętałam jedynie jego drżący,
zrywający się głos. Widać, że to człowiek nieprzyzwyczajony do występów
z megafonem, na mrozie i wietrze, w obecności tłumu ludzi. Jego twarz
wydała mi się zmęczona, jakby wziął na siebie zbyt dużą
odpowiedzialność, a odwrotu już nie ma.

Zaczęłam się rozglądać,
żeby sprawdzić, ile nas zebrało się pod stacją metra Niemiga. – Żeby
tak wspiąć się wyżej… – powiedziałam. I wówczas stojący z tyłu
nieznajomy chłopak chwycił mnie i uniósł nad ludźmi. Ocenić liczby nie
potrafiłam. Ale zobaczyłam, jak zza katedry idealnie równym wężem,
przypominającym sznur karaluchów robotów, wypełza OMON. Najbardziej
przestraszyła mnie ta mechaniczność i bezcelowość. Wszyscy w
jednakowych czarnych ubraniach, z okrągłymi głowami kaskami, w idealnie
odmierzonej odległości od siebie. W tłumie przerażenie, jakaś
dziewczynka krzyknęła, rozległ się szept: – Patrzcie, iluż ich jest!

Wkrótce
potem Milinkiewicz skończył przemówienie i poprosił, żebyśmy się
rozeszli, "nie dyskutując" z milicją, bo "przecież to pokojowe
zebranie". Kiedy schodził z ganku, ludzie wokół niego wzięli się za
ręce i poprowadzili, osłaniając własnymi ciałami, do samochodu.

Na
szczęście obeszło się bez bójki. Tłum zaczął topnieć. Jednak ci czarni
biegli razem, trzymając szereg, okropnie i bezsensownie, następnie nie
wiadomo po co skręcili w stronę Swisłoczy.

Obserwowałam to z
mostu, kiedy podeszło do mnie dwóch milicjantów, wzięli pod łokcie i
zażądali, żebym "nie przeszkadzała w ruchu obywateli". Obywateli na
chodniku w tej chwili nie widziałam. A niech im, bronić swego prawa,
żeby zostać na miejscu, nie chciałam. Na tym się skończyło.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s